poniedziałek, 16 marca 2015

Cyrki z hipisami

- Musicie przyjechać do Mazunte, tam będzie festiwal cyrkowy, na który zjeżdżają się wszyscy hipisi - zakomunikowała nasz dobra dusza w Meksyku Ola Synowiec.
- Hipisi powiadasz...

***
Obecnie – niech Was nie zmylą te kolorowe kiecki i styl życia- nie wiele we mnie z dziecka kwiat. Czasem mam wrażenie, że pewien czas temu zamieniłam się niechcący na dusze z protestancką matroną. Dlatego jakaś matka piątki dzieci tańczy teraz tak (może tylko w głowie)
 

a ja rozmyślam o zasadach i hołubię silnej woli.
Za to w czasach słodkiej nastoletniości nie byłam dzieckiem kwiat tylko całą łąką! Razem z moją przyjaciółką (która wyrosła na dobrze rokującą artystkę) snułyśmy hipisowskie wizje: naiwne, niewinne i musujące niczym oranżada Helena. Choć w modzie byli skejci i metale, my sunęłyśmy przez chodniki – ciągnąc za sobą wszelkie śmieci- w gigantycznych dzwonach (Iza miała lepsze bo dżinsowe, ja trochę obciachowe, szyte przez babcię). Szczyt naszych marzeń zostałby osiągnięty gdyby życie zamieniło się w musical. Niestety życie za nic nie chciało na to przystać. Metale z Barbakanu (córy i synowie po hipisach jak sądziłam) okazali się mniej milusińscy niż przewidywałam. Wreszcie urosłam też na tyle by sięgnąć do półki z książkami wyższej niż tej, na której znajdowała się ''Dolina Muminków'' i dowiedziałam się o narkotykach, sprzedanych ideałach eks hipsów dziś jupisów i kilku innych gorzkich rzeczach.


Przyjechałam do Mazunte pomna tej lekcji -  wszystko ma dużo odcieni. ''Pamiętaj Ola, że ci twoi hipisi, których wyobraziłaś sobie mając 13 lat po prostu nie istnieją. Skleiłaś sobie bohaterów z Hair i ekipę Troskliwych Misiów, naiwniaczko. Po plaży nie będą galopować jednorożce. ''- powtarzałam pod nosem, zupełnie jak wariaci na filmach.
I mogłabym na tym zakończyć – taka tam opowiastka o dorosłości i bezpowrotnym traceniu złudzeń. Gdybym nie dotarła do Mazunte.
Jednorożec podobno narobił mi na koc ale go nie widziałam. Za bardzo byłam pochłonięta chodzeniem po linie. 


No właśnie, tak się rozgadałam o tych hipisach a peace and love jest tylko dodatkiem. Chodzi o cyrk. O to aby się spotkać i podzielić sztuczkami. Chyba właśnie dlatego wszystko było jak wizjach infantylnej 14- latki. Żonglerów tak wielu, że czasem miałam wrażenie, że piłki, chustki i maczugi, które wciąż krążą w powietrzu to jakiś tutejszy gatunek chrabąszczy. 


Łatwiej o ludzi z nosem clowna niż w dżinsach. Co jakiś czas przejeżdża Ci przed nosem dzielna mama monocyklystka ze zrelaksowanym bobasem w chuście na plecach. 
A wieczorem cyrkowy spektakl. Czasem zapierający dech. Czasem żenujący bo clowni durni (muszę dodać jakąś łyżkę dziegciu bo biedni czytelnicy, jeśli dotarli do tej linijki i jeszcze nie padli zasłodzeni, dostaną cukrzycy przy ostatniej kropce). Czasem zaangażowany społecznie. Na przykład o GMO.
A poza tym muzyka. Mnóstwo muzyki.
Ale o tym następnym razem bo właśnie zaczynamy przygodę z gwatemalską dżunglą i nie mam jak wgrać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz